piątek, 12 kwietnia 2013

Rozdział 2

          Obudziłam się z okrutnym bólem głowy. Nie śmiałam nawet otworzyć oczu. Wyciągnęłam rękę i złapałam wodę leżącą na wszelki wypadek obok łóżka. Usiadłam i wzięłam dużego łyka. Powoli zaczęłam rozszczelniać powieki pozwalając oślepiającemu słońcu podrażniać mój wzrok. Tak dałam wczoraj w palnik. No, ale miałam powód. Dziś jest dzień końca i początku. Wyjeżdżam poznać świat i ludzi. Najpierw prawa, później lewa. Tak, dotykam nogami mojego miękkiego dywanu. Wstałam. Moja głowa! Poczłapałam do pokoju obok.
- Idioto, debilu! - weszłam do Jerrego i położyłam się obok niego, lekko go szturchając. - Wstawaj...
- ...
Kuksaniec.
- ...
- No rusz się! - usiadłam mu na plecach i zaczęłam lekko podskakiwać.
Ruszył się, i to tak gwałtownie, że w jednej chwili wylądowałam na podłodze.
- Co robisz? - zapytał oburzony.
- Budzę cię. Co będziesz jadł? Za dwie godziny wyjeżdżamy. Szykuj się. - powiedziałam i wyszłam. Na "papa" dostałam tylko mordercze spojrzenie brata i krótkie "daj mi spokój".
          No tak. Tak to właśnie z nim wyglądam. Nieco rozbudzona poszłam do kuchni. Kawa! Tak. Kochana mama! Nawiasem mówiąc ciekawe, gdzie jest... Wzięłam z szafki kubek i nalałam do niego parujący jeszcze napój. Dolałam trochę mleka i poszłam do łazienki. Odkręciłam kran w wannie. Nie się leje. Wyjrzałam przez okno. Tam jest! Zobaczyłam mamę zrywającą zioła w ogrodzie. Obok niej biegał pies i szczekał radośnie. Takie poranki lubię. No, może bez kaca!
          Zanim zdążyłam wypić kawę, wody w wannie było tyle, że trzeba było ją zakręcić. Zamknęłam drzwi i zdjęłam ubranie. Weszłam. Ooooo taaaak.... Leżałam tak przez chwilę, ale wiedząc, że nie mam zbyt wiele czasu przeszłam do bardziej konkretnych czynności, a mianowicie mycia długich kłaków. 15 minut i było po wszystkim. Owinięta w ręcznik wróciłam do pokoju, gdzie zastałam w pełni rozbudzoną Meggie z laptopem na kolanach.
- Patrz, jakie zgredy! - zawołała.
          Podeszłam w jej stronę i spojrzałam na monitor. One Direction. Słyszałam o nich kiedyś. Czasem nawet włączałam ich piosenki, kiedy nikogo nie było w domu.
- Czemu zgredy? - zapytałam.
- No nie widzisz? Są bardziej dziewczęcy od niektórych lasek z mojej klasy!
- Daj sobie spokój, siostra. - powiedziałam i lekko pociągnęłam za jednego z jej długich dreadów.
- Ała! Ile razy mam mówić, żebyś tego nie robiła? - rzuciła we mnie poduszką.
- Daj się ubrać, gnoju jeden - wydarłam się.
Zaczęłyśmy się śmiać. Tak! Hejty z rana jak śmietana! Wzięłam do ręki bieliznę i ubrania i wróciłam do łazienki, żeby się ubrać.
- MEGGIE!!! SPRAWDŹ POGODĘ W LONDYNIE!!! - wydarłam się, bo na śmierć za pomniałam, żeby to zrobić.
...
- MOŻE PADAĆ!!! - odkrzyknęła po chwili.
          W takim razie... [KLIk].
          Ubrałam się i dumna ze swego dzisiejszego wyboru zeszłam na dwór. Musiałam zdjąć kurtkę, bo okazało się być strasznie gorąco. Udałam się w stronę ogrodu. Gdy mama mnie zobaczyła bez chwili zastanowienia spuściła wzrok. Wiedziałam że nie chce, żebym wyjeżdżała.
- Hej, co robisz? - zagaiłam.
- Idę zaraz szykować obiad. - odpowiedziała krótko i wyprostowała się.
- Mamo, wiesz, że muszę jechać, prawda?
- Wcale nie musisz. Źle ci tutaj? - zawiedziona mina.
- Mamo, Londyn nie jest znowu tak daleko. Będę was odwiedzać, wiesz, prawda?
- Nie o to mi chodzi. Dziecko, jesteś młoda. Powinnaś iść na studia, a nie szwędać się po świecie. Nie chcę się o ciebie całymi dniami martwić. I co masz zamiar tam robić? Pójdziesz do pracy? Wiesz, jak wiele osób, takich naiwnych jak ty, dało się tak oszukać? Szukasz kłopotów.
- Nie chcę kłopotów. Ale one i tak będą. Bez względu na położenie geograficzne. Chcę stać się samodzielna. Nie chcę iść na studia, mam dosyć szkoły i tego miejsca. Chcę się stąd wyrwać i potrzebuję twojego wsparcia. Wiesz, że nic mi nie będzie. Dam radę, jak zawsze! - mówiąc to przytuliłam ją mocno. Poczułam łzy na policzku. Ale nie były moje. Pogłaskałam mamę po plecach, a gdy już się uspokoiła powiedziała:
- Tylko uważaj tam na siebie. I idź już, bo zmienię zdanie. Pakować się i nie spóźnić na samolot! - zarządziła, wzięła z trawnika koszyk i poszła do domu.
          Czyżby udało mi się przekonać mamę? I to MAMĘ we własnej osobie? O kurka! Może powinnam zostać politykiem... Uśmiechnęłam się do siebie i ruszyłam w ślad za kobietą. Po wejściu do domu ruszyłam w stronę Pokoju Jerrego.
- Wstałeś? - zapytałam i weszłam do środka.
Jerry stał przed szafą i wybierał ubrania. Po jego minie wywnioskowałam, że wcale nie ma ochoty się ubierać, ani w ogóle ruszać z domu. Może jeszcze nie wytrzeźwiał po wczorajszej "pożegnalnej" imprezie, którą mi zorganizował.
- Pomóż! - powiedział głosem słabym i zrezygnowanym, jakby za chwile miał się rozpłakać.
- Dobra, idź się wykąpać, bo śmierdzisz wódką. I nie zapomnij o zębach, gamoniu! - rzuciłam jeszcze, gdy wychodził już z pokoju.
- Spadaj! - odkrzyknął z korytarza. Chwilę potem słyszałam charakterystyczny dźwięk zamykających się drzwi do łazienki.
Spojrzałam do szafy. Większość rzeczy miał już w torbie podróżnej. Mój kochany brat postanowił pojechać ze mną do Londynu i pomóc mi się wprowadzić do nowego mieszkania. Sądząc jednak po ilości bagażu, chyba myśli o zostaniu w stolicy trochę dłużej. Wybrałam czarne, dość szerokie bojówki, koszulkę z nadrukiem "Annoying Orange" i szary sweter (na wszelki wypadek).
          Wróciłam do pokoju swojego i Meggie. Tej już nie było. Poszła pewnie do Stanley'a, swojego chłopaka. Wczoraj powiedziała, że to zrobi i zastrzegła, ze jak wróci, to mnie ma już nie być, bo nie chce się rozpłakać przy pożegnaniu. Ona też nie popierała tego pomysłu. Tylko Jerry zdawał się mnie wspierać. Otworzyłam walizkę. Przejrzałam jeszcze raz wszystkie rzeczy. Nie zapomniałam o niczym. Spakowałam jeszcze tylko laptopa, do torebki wpakowałam telefon, ładowarkę, słuchawki, pomadkę i puder. Z toaletki zebrałam wszystkie kosmetyki (a trochę ich mam) i dołożyłam do walizki. Teraz mogę jechać.
          Pół godziny później stałam przed taksówką i żegnałam się z mamą. Zniecierpliwiony Jerry rozmawiał na przednim siedzeniu z kierowcą. Ucałowałam mamę w policzek, mocno przytuliłam i odjechaliśmy. Po drodze zajechaliśmy tylko do sklepu taty, żebym z nim też mogła się pożegnać. Droga na lotnisko trwała jakieś pół godziny. W pierwszej chwili po wejściu do ogromnego budynku zamurowało mnie. Nigdy w życiu nie byłam w podobnym miejscu. Moje oczekiwania powoli zaczynają się spełniać. Bardziej obeznany ode mnie w terenie Jerry poprowadził mnie do miejsca odprawy, a później do hali odlotów. Siedziałam jak na szpilkach patrząc przez okno jak podstawiają samolot. To będzie mój pierwszy lot. Nie musieliśmy długo czekać. Weszliśmy "rękawem" na pokład i zajęliśmy miejsca. Najgorszy był start, a później czułam tylko zachwyt. No może poza jedzeniem, którego nawet nie tknęłam. Wypiłam tylko herbatę i zniecierpliwiona czekałam na lądowanie. O dziwo podobało mi się zdecydowanie bardziej niż start. Po wyjściu z lotniska Jerry wyciągnął telefon i zadzwonił do Nate'a. Po 10 minutach pojawił się. Przywitaliśmy się i wsiedliśmy do taksówki, która miała nas zawieźć do mieszkania. Dziwnie jechało się lewą stroną drogi, ale cóż...
          Minęło pół godziny, kiedy taksówka zatrzymała się przed wysoką kamienicą. Nate wziął moją walizkę i poprowadził nas do budynku. Weszliśmy do windy i wjechaliśmy na 3 piętro. Następnie zrobiliśmy może 4 kroki i staliśmy przed drzwiami mojego nowego mieszkania.
- Czyń honory - powiedział Nate podając mi klucz.
Drżącą ręką otworzyłam drzwi i weszłam do środka.
          Moim oczom ukazało się niewielkie, ale bardzo przytulne wnętrze. Mieszkanie miało 2 pokoje. Na prawo od wejścia znajdowała się kuchnia. Obok niej niewielka łazienka z mimo wszystko sporą wanną i ogromnym lustrem. Na wprost wejścia był pokój dzienny. W porównaniu z resztą pomieszczeń był spory. Po lewej stronie znajdowała się wielka skórzana kanapa, na przeciwko której stał duży telewizor z kinem domowym. Zaraz, zaraz. Czy to nie jest czasem zestaw do karaoke? Chyba jestem w raju. Najbardziej jednak chciałam zobaczyć swoją nową sypialnię. Zostawiłam chłopaków w salonie (gadali o czymś, o czym nie mam bladego pojęcia, więc odeszłam bez wyrzutów sumienia) i udałam się do ostatniego pokoju.
          Pierwsze w oczy rzuciło mi się ogromne łóżko zajmujące większą część pokoju. Usiadłam na nim i z zachwytu westchnęłam. Teraz zauważyłam, że naprzeciwko łóżka stoi stolik, a po jego obu stronach leżą ogromne poduchy zastępujące fotele. Podeszłam do okna. To, co ujrzałam zaparło mi dech w piersiach. Taras. Ogromny taras. Otworzyłam przeszklone drzwi i wyszłam. Stał tam chyba tuzin różnych kwiatów. Podeszłam do barierki i lekko się wychyliłam. Przed sobą zobaczyłam piękny krajobraz Londynu. Niestety pogoda i pora dnia nie sprzyjały podziwianiu widoków. Było szaro i mgliście. Popatrzę później. Wróciłam do sypialni. Po swojej lewej spostrzegłam kolejne drzwi. Co to? Labirynt? Nacisnęłam klamkę i weszłam do pomieszczenia. No nie! Tego jeszcze nie grali! Garderoba. Po prawej cztery długie półki na buty. Naprzeciwko szafki na bieliznę i szufladki na biżuterię. Po lewej półki i wieszaki na ubrania. Kocham to miejsce.
          Nie mogłam zbyt długo podziwiać, bo usłyszałam jakiś hałas. Z niechęcią wyszłam z pokoju i udałam się na poszukiwanie źródła niepokojących mnie odgłosów. Okazało się, że Jerry potknął się o dywan i wylądował na podłodze. Podeszłam do niego, usiadłam mu na tyłku i razem z Nate'em wybuchliśmy śmiechem. Po chwili podnieśliśmy się i usiedliśmy na kanapie. Musiałam jeszcze dogadać z Nate'em warunki wynajmu tego cudownego miejsca.
- Nic się młoda nie martw! Mieszkanie jest twoje. Nie chcemy od ciebie żadnych pieniędzy. Podlewaj tylko kwiatki, bo inaczej Merry się zdenerwuje! - powiedział chłopak i uśmiechnął się do mnie.
- Nie mogę tak Nate! - zaprotestowałam. - Nie chcę cię wykorzystywać. I kim jest Merry?
- Merry to moja dziewczyna. I nie przejmuj się. Obiecaj mi tylko, że nie zdemolujesz chaty i będziesz podlewać kwiatki.
- Będę, ale rachunki płacę ja! I co tydzień będę przynosić ci pocztę. I pozwól mi chociaż zrobić tobie i Merry czasem obiad. Nie wiem jak mam się odwdzięczyć!
- Spoko, obiad zawsze. Rachunki to przeszłość, dziewczyno! Mieszkania w tej części Londynu są samowystarczalne. Może poza prądem, ale to jest nic. Także możesz sobie mieszkać ile chcesz. - uśmiechnął się do mnie, a ja gdyby nie dzielący nas Jerry, rzuciłabym się na niego i wyściskała tak mocno, że pewnie wylądowałby ze złamanymi żebrami w szpitalu.
- No dobra, to kiedy poznam Merry? - zapytałam z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Nie wiem. Powiem jej, żeby wpadła, to się poznacie. Albo wezmę cię na imprezę!
- Nie mam pieniędzy na imprezowanie aktualnie. Muszę poszukać pracy - zaprotestowałam.
- A właśnie. Nie wiem, czy Jerry ci mówił, ale jestem prezesem w firmie reklamowej. Znalazłem ci miejsce, jeśli oczywiście nie boisz się pracować z przyjacielem, bo mam nadzieję, że nim dla ciebie będę - uśmiechnął się, a ja nie wiedziałam co powiedzieć. Nie znaliśmy się praktycznie wcale, a on tyle dla mnie zrobił.
- Czym miałabym się zajmować?
- Byłabyś Babką od wszystkiego. Wiesz, przynieść kawę, oprowadzić klientów po firmie, zaprezentować działanie niektórych mechanizmów i takie tam. Oczywiście, bez obaw. Przejdziesz szkolenie i okres próbny trwający miesiąc. Przez ten czas podszkolisz język i umiejętności dotyczące reklamy. Co ty na to?
- Jak na lato! Jesteś boski! - teraz nie wytrzymałam, podeszłam do niego i wyściskałam go mocno.
- Dobra, skoro wszystko obgadane, to będę leciał. Obiecałem Merry, że nie wrócę późno. Wpadnę za kilka dni, a tymczasem rozgość się. Na lodówce jest mój numer, jakbyś miała problem, albo potrzebowała towarzystwa, to dzwoń. Miło było cię poznać. Pracę zaczynasz za tydzień, więc masz sporo czasu, żeby zwiedzić miasto i urządzić się. Miło było cię poznać Jerry. Jak będziesz w Londynie, to nie zapomnij się odezwać. To pa! - Nate pożegnał się i wyszedł.
          Odwróciłam się w stronę brata i uśmiechnęłam szeroko.
- Czaisz?! - krzyknęłam i rzuciłam się na niego.
- No raczej! Dobra, spadaj. Bierz się za rozpakowywanie lepiej. Ja idę ogarnąć kuchnię.
         

2 komentarze:

  1. Czekam na rozkręcenie się akcji, jak narazie dobre wprowadzenie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne fajne :) ale, że ja jestem czepialska, to powiem ci, że w opowiadaniach lepiej nie używać liczb (8, 2, 3 itd.), nawet przy godzinie i lepiej pisać słownie ( ósma, trzecie itd.). To jest tak bardziej po polasku. A teraz, podobnie jak koleżanka u góry czekam na rowinięcie akcji. Jak na pierwsze rozdziały, to zapowiada się cudownie!! <3

    OdpowiedzUsuń