sobota, 8 marca 2014

Rozdział 20

          Mijał dzień za dniem. Spędziłam w domu piękny tydzień, dzięki któremu w mojej duszy zapanował długo oczekiwany spokój i porządek. Ucieszyło mnie dodatkowo to, że wszystko jest na swoim miejscu. Swoim wyjazdem nie skomplikowałam rodzinie życia tak, by mogła mieć mi to za złe. Wszystko jest tak jak powinno - na swoim miejscu.
          Gdy nadszedł dzień wyjazdu, wstałam wcześnie rano i zamykając cicho drzwi wyszłam, by raz jeszcze pożegnać się z miastem. Zaraz za ogrodem zeszłam na Alejkę, gdzie zapadła decyzja o moim wyjeździe. Poszłam w stronę Drzewa, mijając po drodze stare liceum, za którym wbrew pozorom bardzo tęskniłam. Usiadłam na murku zasłoniętym przez szeroki pień i odpaliłam papierosa. W myślach pojawiły się wspomnienia wszystkich przeprowadzonych rozmów, spalonych papierosów, przepłakanych łez, pierwszy pocałunek i przysięga, którą złożyłam sama sobie, że przyprowadzę tu swojego męża i to z nim będę się tu całować.
          Miałam niestety mało czasu, więc wstałam i ruszyłam dalej. Przeszłam koło domu przyjaciela, zaglądając w okno czy czasem go nie ma. Nie było. Zostawiając za sobą tzw. "Trójkąt" weszłam na plac, opustoszały o tej godzinie. Było jeszcze przed siódmą. Do moich nozdrzy doleciał zapach świeżego pieczywa. Na pewno pochodził z piekarni obok. Postanowiłam kupić drożdżówkę na drogę. Wzięłam tę z budyniem i poszłam dalej. Na mojej drodze pokazał się piękny park z ogromną fontanną, do której wrzuciłam monetę. Szum wody płynącej w rzece ogarnął mnie całą. Szłam przed siebie mijając kolejne kamienice, by wejść w końcu na ulicę, przy której znajdował się sklep taty. Dotknęłam delikatnie drzwi. Może nie jest to normalne, ale dla mnie ma wielkie znaczenie. Wszystkie te miejsca miały i nadal mają ogromny wpływ na moje życie. Z każdym z nich wiąże się inna, odrębna historia. Są to moje miejsca, do których zawszę mogę wrócić.
          Do domu wróciłam chwilę po siódmej. Zastałam krzątającą się mamę i wystraszonego tatę.
- Gdzie ty byłaś?! Szukamy cię wszędzie... - powiedział na mój widok.
- Poszłam na stare śmieci - zaśmiałam się. - Spokojnie, przecież wiesz, że tutaj nic mi nie grozi...
- Wiem, ale wolałbym gdybyś mówiła gdzie idziesz...
- Dobra dobra, następnym razem nie zapomnę - obiecałam i poszłam do kuchni.
- Dobrze, że już jesteś. Jedz śniadanie i kończ pakowanie. Jutro masz wrócić do pracy, a zachowujesz się jak dziecko szukające usprawiedliwienia, żeby zostać w domu. - powiedziała mama stawiające przede mną talerz z jajecznicą i kanapkę z serem.
- Oj nie przesadzaj... Nie wiem kiedy teraz dostanę wolne, bo przecież tyle urlopu co teraz wykorzystałam nie zwróci mi się w miesiąc... - odpowiedziałam i wgryzłam się w kanapkę.
- Sama wybrałaś. Ja chciałam, żebyś poszła na studia... - zasępiła się.
- No już! Pójdę na studia. Jak na nie zarobię. Ale póki co nie stać mnie na to!
- Wiesz dobrze, że mogłabym ci pomóc...
- Wiem, ale nie chcę, żebyś musiała to robić. W domu się nie przelewa, nie chcę obciążać was jeszcze bardziej. I nie dyskutuj! - dodałam, gdy rodzicielka otwierała usta, by wyrazić swój sprzeciw.
- Zachowujesz się jakbyś to ty była matką, a ja dzieckiem - powiedziała. - I nawet na mnie krzyczysz!
- To nie zachowuj się jak gówniara! - powiedziałam i zaśmiałam się, a ona zrobiła obrażoną minę, odwróciła się plecami i zaczęła myć naczynia.
           Zachichotałam cicho i wróciłam do jedzenia. Przyszedł jednak czas, by zebrać się w sobie, wstać i wyjść na dworzec. Pożegnałam się z rodzicami i Emily, po czym wyszłam. Ruszyłam w podróż do Londynu zostawiając za sobą piękne rodzinne miasteczko.
          Podróż nie była wyjątkowo męcząca, ale okropnie irytująca przez spojrzenia rzucane przez małoletnie dziewczyny siedzące niedaleko. Od razu przypomniały mi się moje zdjęcia na pierwszych stronach gazet i afera z Zayn'em. Po raz kolejny powróciły wspomnienia o nim i tęsknota. Pogrążyłam się w myślach pozostawiając wredne spojrzenia Directioners z boku. Gdy pociąg zatrzymał się w Londynie szybkim krokiem ruszyłam jak najdalej mogłam, wymijając wszystkich ludzi idących przede mną, by jak najszybciej uciec z miejsca obserwacji. Wsiadłam do taksówki i pojechałam do domu.
          Po 30 minutach stania w korkach dojechałam na miejsce. Z nudów pozmywałam naczynia i zrobiłam pranie. Około godziny osiemnastej dostałam sms'a od Nate'a, że mam się szybko pojawić. Jak chciał ta zrobiłam. Ubrałam się bardziej oficjalnie [KLIK] i pojechałam do firmy.
          Od wejścia przeżyłam szok. Przy recepcji stał Paul. Niczyj widok nie zdziwiłby mnie chyba bardziej. Paul jest moim tzw. "Aniołkiem". Pamiętaj! Nigdy nie zakochuj się w aniołach, bo to nie wróży niczego dobrego! A ja się o tym przekonałam na własnej skórze. Nasza znajomość rozkwitła na początku szkoły średniej, gdy wraz ze znajomymi wyjechałam na ferie wiosenne nad jezioro. On też tam był. Pojawił się znikąd, pijany, poobijany i zakrwawiony, z wielkim siniakiem pod prawym okiem. Ja natomiast stałam na brzegu jeziora i starałam doprowadzić się do ogólnego porządku i stanu używalności (czyt. wytrzeźwieć).
          Na jego widok zaczęłam się przeraźliwie śmiać. Nabijałam się wręcz z niego, aż zabolał mnie brzuch. Podszedł do mnie i powiedział, że mam przestać, bo wrzuci mnie do wody. Wrzucił. I wtedy otrzeźwiałam. Zabrałam go do swojego pokoju w wynajmowanym domku i tak się zaczęło. Przegadaliśmy całą noc, a później kolejną i kolejną. W końcu jednak nadszedł czas rozłąki. Trzeba było wrócić do domu. Na początku rozmawialiśmy ze sobą bardzo dużo. Później jednak przyszedł miesiąc milczenia i tak powoli zaczęło wszystko upadać. Przy kolejnym spotkaniu pokłóciliśmy się tak bardzo, że nie mieliśmy kontaktu przez pół roku.
          Z Aniołkami jest niestety tak, że przy każdym następnym spotkaniu, szczególnie tym niespodziewanym uczucie powraca. To właśnie poczułam wchodząc dziś do budynku firmy. Wspomnienia szarpały się w więzach tłukąc o ściany swej celi, a ja za wszelką cenę starałam się wepchnąć je tam z powrotem, by świat nigdy więcej nie musiał ich oglądać. Przez chwilę myślałam, że już się udało, ale wtedy nasze spojrzenia się spotkały, a ja znów utonęłam w głębi jego czekoladowych oczu.
          Powolnym krokiem zaczął się do mnie zbliżać, a na jego malinowe usta wypływał najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałam. Nie wiedząc co robię zaczęłam się wycofywać. Przeszłam przez ogromne drzwi i wybiegłam na ulicę. Rozejrzałam się szybko wokół w poszukiwaniu jakiejś drogi ucieczki. Pobiegłam w prawo wymijając dziwnie patrzących się na mnie przechodniów i wbiegłam za budynek. Okrążyłam go w poszukiwaniu tylnego wejścia. To chyba jednak nie był całkiem stracony dzień, bo dość szybko znalazłam wejście służbowe. Wbiegłam natychmiast do środka. Rozejrzałam się. W holu już go nie było. Szybkim krokiem weszłam do windy i wcisnęłam guzik odpowiedni do piętra, na którym znajdowało się biuro Nate'a. Nieco spokojniej ruszyłam w stronę docelowych drzwi. Przywitałam się pokrótce z sekretarką i cichutko pukając weszłam do środka.
- Holly! W końcu jesteś! - powiedział w wejściu Nate. - Poznaj Paul'a. Od dziś będziesz z nim pracować.