czwartek, 11 kwietnia 2013

Rozdział 1

          "Siedzę, nie mam pomysłu."
          Odłożyłam laptopa tak, że leżał teraz przede mną, wzięłam do ręki długopis i zeszyt i patrząc na zdjęcie mojej uśmiechającej się siostry, staram się wymyślić coś ciekawego.
          "Nic nie przychodzi mi do głowy."
          Tak bardzo czułam potrzebę pisania. Siedziałam więc i wypisywałam głupoty, które, gdyby ktoś zobaczył, z pewnością uznałby za wytwór chorej wyobraźni. Na moje szczęście (lub nie) nie ma zbyt wielu osób, które zainteresowałby zwykły zeszyt pośród wielu innych zwykłych zeszytów porozrzucanych po całym moim pokoju. Otóż, z NIE-własnej i NIE-nieprzymuszonej woli jestem samotnikiem. Mam znajomych, ale nie są oni w stanie zaspokoić mojej wybujałej potrzeby przyjaźni. Tej prawdziwej przyjaźni.
          "Laptop zgasł."
          Miałam ochotę się podnieść, ale coś mówiło mi, żebym lepiej siedziała na dupie i nie ruszała się dziś z łóżka.
          "Czuję pustkę."
          Miałam wiele marzeń. Do niektórych się nie przyznawałam. W swej podświadomości jednak wiedziałam... Lubię marzyć. To jedyny moment, gdy wszystko nabiera innych, magicznych kolorów.
          "Co z tego?"
          Skoro ani jedno moje marzenie się nie spełniło...
          "Zrobiło się późno."
          Zeszłam z łóżka i podeszłam do drzwi. Przytknęłam do nich prawe ucho. Pusto. Nacisnęłam klamkę
i najciszej jak tylko umiałam wyśliznęłam się z pokoju. Spojrzałam w prawo. W pokoju rodziców zrobiło się już cicho. Zgasili światło, poszli spać. Siostra była w łazience. Brała prysznic cicho podśpiewując. Brata nie było. Nie wrócił jeszcze. Wyciągnęłam telefon i napisałam do niego sms'a: 
          "Gdzie jesteś? Idę na Drzewo..."
          Wyszłam z domu cicho zamykając za sobą drzwi. Zeszłam schodami w dół, a moje kroki odbijały się echem na klatce schodowej. Zimny wiatr owionął moją twarz. Poszłam w lewo. Minęłam bramę, a za nią ogródek. Udałam się w lewo, schodkami w dół. Znalazłam się na tzw. Alejce. Szłam szybko przed siebie. Robiło się coraz ciemniej. W końcu doszłam do celu. Zatrzymałam się przy największym i najgrubszym na tym odcinku drogi drzewie, które o tej porze osłonięte było nieprzenikalnym mrokiem. Usiadłam na murku obok i czekałam. Po chwili dostałam sms'a:
          "Jesteś?"
          Odpisałam:
          "Czekam"
          Kilka minut później zza zakrętu wyszedł Jerry. Przywitałam brata krótkim "cześć". Sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam z niej małą paczkę, z drugiej zapalniczkę. Włożyłam papierosa do ust i odpaliłam. Jerry zrobił dokładnie to samo i chwilę później siedzieliśmy już na murku razem paląc papierosy i milcząc. W jego towarzystwie czułam się inaczej. Lepiej... Nie musiałam nikogo udawać, przybierać stosownych masek.
- Co tam? - odezwał się.
Milczałam.
- Co się stało? Chcesz pogadać?
Pokręciłam przecząco głową.
- Holly! Widzę, że coś jest nie tak.
Cisza. Nie wiedziałam co mi jest. Mój nastrój dawno nie był już tak bardzo melancholijny.
- Chodź. - przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. Wiedział, czego potrzebuje. Nikt nie znał mnie tak dobrze jak on.
- Jerry... - odezwałam się.
- Hmm...?
- Chcę stąd wyjechać. Zostawić to smutne ja pizda miasto i w końcu zacząć żyć. - serio, powstrzymywałam się! I tak wytrzymałam długo! W końcu jednak nie dałam rady i się rozpłakałam. Nie lubię pokazywać uczuć. Zwykle ukrywanie ich mi wychodzi, ale najwidoczniej dzisiaj był ten dzień, w którym łamałam wszelkie normy.
- Więc czemu tu jeszcze jesteś? - zapytał.
Zdziwiło mnie to pytanie. Nie oszukujmy się! Normalne to ono nie było!
- A gdzie miałabym być? - spojrzałam w jego duże piwne oczy.
- A gdzie zawsze chciałaś być? - zapytał, jakby było to czymś najnormalniejszym w świecie.
- Nie wiem... San Francisco, LA, Londyn, Bruksela...
- Dobra, wystarczy! - przerwał, choć nawet nie byłam w połowie. - Za dwa dni kończysz szkołę. Rezerwuj bilet i leć! Gdzie tylko chcesz! Tylko po kolei... - zaśmiał się, a ja razem z nim.
- I co dalej? Z czego będę żyć? Co mam robić? Gdzie mieszać? To nie jest takie łatwe! - protestowałam.
- Słuchaj... W Londynie mam kumpla. Tzn. znajomego. Poznałem go kiedyś przez kolegę. Może mógłby się rozejrzeć za jakimś małym mieszkankiem, może robotą. Hm?
- Nie jestem przekonana...
- Spróbuj chociaż. Nie masz nic do stracenia, a wiele do zyskania!
Przekonał mnie. No, debil mnie przekonał. Co ja mogłam zrobić? Nie potrafię mu odmówić. Nie jemu. Jest jak mój Anioł Stróż. Zawsze o mnie dba, a kiedy coś się dzieje, pierwszy przy mnie jest.
- Dobra. Spróbuję. Ale tylko dla ciebie!
- O nie, młoda. Dla siebie... - mówiąc to zarzucił mi rękę na szyję i zaprowadził do domu.
          Meggie już spała. Nic dziwnego, było późno. Otuliłam ją szczelniej kołdrą i pocałowałam w czoło. Moja młodsza siostra. Mój powód do dumy i moja największa inspiracja. Dziękowałam Bogu za takie rodzeństwo. Lepszego nie mógł dla mnie wybrać! Wzięłam z fotela ojcowską koszulę, która aktualnie służyła mi podczas snu, i udałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby, przeczesałam włosy
i wróciłam do pokoju. Na moim łóżku siedział już Jerry i z łobuzerskim uśmieszkiem gapił się na mnie.
- A tobie co? - spytałam rzucając w niego mokrym ręcznikiem.
- Nic. - odrzucił.
- To co tu robisz? - rzuciłam jeszcze raz.
- Znalazłem! - krzyknął i przewiesił ręcznik przez oparcie fotela stojącego obok.
- Cicho, idioto! Meggie śpi! - opieprzyłam brata.
- Sory, ale znalazłem.
- Co?
- No właściwie może nie do końca ja... - 'ciesz się bracie, że jestem cierpliwą osobą'.
- A kto i co? - zapytałam niecierpliwiąc się jeszcze bardziej. - Złaź, idę spać.
- Nate, - wstał z łóżka i usiadł na fotelu. - mieszkanie.
- A zacznij może od początku... - poprosiłam.
- No chciałaś wyjechać! Więc napisałem do Nate'a, tego gościa z Londynu. Mówi, że ma mieszkanie, w którym aktualnie nikt nie mieszka, bo wprowadził się do swojej dziewczyny. A co do pracy, powiedział, że popyta u siebie w firmie. - Jerry powiedział to tak, jakby mówił "niebo jest niebieskie".
- No i? - zapytałam.
- Będzie czekał na ciebie w niedzielę na lotnisku.
- CO?! - wydarłam się.
- Co jest, ej? - usłyszeliśmy głos dochodzący z łóżka obok, na którym spała moja młodsza siostra. - Pali się, czy co?
- Nie, Meggie, idź spać - uspokajałam.
- Jak mam spać, kiedy się wydzierasz? Nie ważne... - ziewnęła, obróciła się do nas tyłkiem i chwile później słyszeliśmy już jej ciche chrapanie.
- A co powiem rodzicom? - wyszeptałam w stronę brata.
- Nie przejmuj się nimi. Biorę ich na siebie. A teraz spać! - puścił mi oczko i poszedł do swojego pokoju.
          Długo jeszcze nie mogłam zasnąć. Miałam mieszać w Londynie. To przecież niemożliwe! A może akurat... coś się zmieni... Dałabym wiele, żeby zabić nudę i rutynę w moim życiu. Chcę przygód. Chcę spełnienia marzeń. Tak! Wyjadę! I niech się wali, niech się pali, w niedzielę wyjeżdżam, aby rozpocząć nowy rozdział w moim nudnym życiu.

                                         Holly xoxo

6 komentarzy:

  1. Rozdział interesujący, jaka dziwna idylliczna relacja jest pomiędzy rozdzeństwem :)
    To aż nienaturalne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naturalne! Akurat motyw rodzeństwa Oparty jest na faktach :D

      Usuń
  2. Ohoho też chciałabym mieć takiego brata. Jak na początek, to rozdział interesujący, oprócz paru literówek i błędów interpunkcyjnych nie mam się do czego przyczepić. Więc jedziem dalej, do następnego rozdziału!

    Kukardka, xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak bywa niestety, chociaż staram się to zawsze poprawiać, ale czasem po prostu mi się nie chce :P

      Usuń
  3. Rozdział ciekawy, zastanawiam się teraz, czy taka dogłębna relacja pomiędzy rodzeństwem jest legalna :D Podoba mi się jak piszesz, biorę się za następne rozdziały :)
    Pozdrawiam!

    hello-horan.blogspot.com ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej! Trzecia osoba komentująca! Cieszę się bardzo :D A relacja jest całkiem legalna!

      Usuń