wtorek, 13 maja 2014

Od Autorki!

Hej hej!
Moi drodzy! Pod ostatnim rozdziałem znalazłam przed chwilą dwa komentarze, które nawet nie wiecie jak bardzo doceniam! Dały mi motywację, by pisać kolejne rozdziały. W odpowiedzi na jeden z nich, niestety muszę powiedzieć, że nie da się szybciej. Mam teraz bardzo dużo załatwiania. Po śmierci taty staram się w końcu wyjść na prostą, a wiąże się z tym dużo latania i poświęcania wolnego czasu na sprawy sądowe i inne takie. 
Wiedzcie tylko, że staram się jak mogę i mam już nawet kawałek kolejnego rozdziału. Może za chwilę, w drodze do Szczecina napiszę coś więcej, ale nie obiecuję. Dodam coś nowego tak szybko jak tylko mi się uda!
Pozdrawiam was serdecznie i proszę, żebyście były cierpliwe, no i NIE ZOSTAWIAJCIE MNIE, bo bardzo, ale to bardzo kocham czytelników tego bloga!
Do, mam nadzieję, niedługo! :*

czwartek, 8 maja 2014

Rozdział 23

         Na lotnisku czekał na nas siwiejący mężczyzna. Odebraliśmy bagaże i wsiedliśmy do taksówki, którą podjechaliśmy pod ogromny, luksusowy hotel. Może jednak nie będzie tak źle?! Według recepcjonistki nasze pokoje znajdowały się na trzecim piętrze. Wsiedliśmy więc do windy i w milczeniu pojechaliśmy w górę. Pomieszczenie, które przez najbliższy tydzień będę nazywać swoim pokojem wyglądało nieziemsko. Ogromne łóżko, a zamiast ściany wielkie okno z widokiem na miasto. Pokój utrzymany był w kolorze jasnej, ciepłej zieleni, zasłony były zaś pomarańczowe. W łazience znalazłam dużą wannę i komplet świeżych, pachnących ręczników. Resztę dnia, z tego co zrozumiałam mieliśmy wolną, więc zaciągnęłam walizkę przed wysoką szafę i po kolei przekładałam do niej ubrania i buty. Na koniec zaniosłam kosmetyki do łazienki i będąc tam wpadłam na genialny pomysł, aby wziąć odświeżający prysznic. Włączyłam więc wodę, nasypałam trochę soli o zapachu morskim i weszłam do wanny, rozkoszując się ciepłem. Nie wiem ile tak leżałam, ale woda zdążyła już ostygnąć, więc postanowiłam wyjść.
          Ubrałam się ([KLIK]) i postanowiłam zejść do hotelowej restauracji na kawę. Wyszłam na korytarz i ruszyłam w stronę windy. Nie doszłam jeszcze do celu, gdy usłyszałam głos Paul'a.
- Holly! Czekaj! - odwróciłam się niechętnie. - Idziesz na kolację? Jestem strasznie głodny. Ponoć wszystko co kupimy opłaca szefostwo.
- Nie jestem głodna. - odpowiedziałam i poszłam w swoim kierunku. Nie dana mi była dziś samotność, gdyż chłopak szybko mnie dogonił.
- Oj nie bądź taka - powiedział. - Spędzimy ze sobą trochę czasu, więc chyba warto, żebyśmy chociaż spróbowali się nie zabijać wzrokiem.
- No dobra, niech ci będzie - powiedziałam obojętnie i nacisnęłam guzik przy windzie.
- To na co masz ochotę? - zapytał uśmiechając się od ucha do ucha.
- Na dobry makaron i jakieś ciacho...
- I kawa? - dopowiedział nie czekając na odpowiedź. - Typowa Holly... Jak ja cię dobrze znam...
- No chyba jednak nie tak dobrze - mruknęłam i nie oglądając się na niego weszłam do ciasnego pomieszczenia, które zawiozło nas na dół.
          Weszliśmy do restauracji i poprosiliśmy stolik. Usiedliśmy i po niespełna 15. minutach złożyliśmy zamówienia. Nie mówiłam zbyt dużo. Wyręczył mnie w tym mój towarzysz, który gadał o zwykłych głupotach, na co i tak nie zwróciłam uwagi. Mój wzrok przykuła jednak tabliczka, z napisem "basen". Ciekawe...A gdyby tak... Nie! Nie wzięłam stroju. Musiałabym jakiś kupić, a póki co szkoda mi na to pieniędzy... W końcu dostaliśmy zamówienie i w ciszy jedliśmy. Po kolacji udałam się do pokoju i nie myśląc długo położyłam się do łóżka, które okazało się niesamowicie wygodne. Zasnęłam szybko i spałam jak dziecko.
          Rano obudziłam się wypoczęta jak nigdy. Spojrzałam się w okno i zobaczyłam czyste niebo, bez ani jednej chmurki. Wnioskując po strojach ludzi chodzących po ulicach uznałam, że musi być bardzo ciepło. Ubrałam się więc ([KLIK]) na sportowo, bo nie wiem co właściwie będę tutaj robić, zrobiłam nieco mocniejszy niż zwykle makijaż (taki humor) i zeszłam na dół na śniadanie. Paul już na mnie czekał. Siedział przy tym samym stoliku co wczoraj. Przywitałam się zwykłym "cześć" i zamówiłam jajecznicę. Jak się okazało musieliśmy jeść szybko, bo czekało nas pierwsze szkolenie. Jak się okazało, właśnie po to tu przyjechaliśmy. Przez tydzień będziemy uczęszczać na zajęcia, a na koniec oddamy projekt promujący wymyślonego przez nas gwiazdora, który trafi następnie do komisji, a ta wybierze najlepszy (oprócz nas są jeszcze cztery zespoły), a wygrana grupa pojedzie do pracy w teren. Osobiście wolałabym przegrać i wrócić do domu. Przynajmniej będę pewna, że spotkam się z Zayn'em. Z drugiej strony taka podróż mogłaby być niezwykłym doświadczeniem.
          Gdy tylko zjedliśmy, Paul udał się prosto do samochodu, ja natomiast poszłam po torebkę, telefon i portfel. Później pojechaliśmy w nieznane mi miejsce, oddalone od naszego hotelu jakieś 20 minut drogi samochodem. Zajęcia, na które uczęszczaliśmy były na prawdę świetne. Po pierwszej godzinie miałam już wstępne plany, co do projektu. Nie wzięłam zeszytu, więc wszystkie pomysły zapisywałam na rękach, a te które się nie zmieściły znalazły się na nogach. Jak to dobrze, że założyłam krótkie spodenki. W drodze powrotnej Paul śmiał się ze mnie przez 10 minut. Na chwilę się uspokoił i znów opadł na oparcie i trzymając się za brzuch, głośno się śmiał. Jak tylko dojechaliśmy na miejsce biegiem ruszyłam do swojego pokoju, żeby przepisać wszystko na kartkę. Niestety żadnej nie znalazłam, więc użyłam starych biletów i paragonów. Muszę pamiętać, żeby kupić zeszyt.
          Dzień minął o dziwo przyjemnie i nawet spodobał mi się ten wyjazd. Kolejne dni upewniały mnie tylko w tym, że jednak chcę wygrać konkurs i pojechać dalej. Starałam się więc wszystko zapamiętywać, a wszystkie pomysły powoli składały się w jedną całość. Nadszedł w końcu ostatni dzień. Od samego rana moje ręce trzęsły się tak, że nie mogłam nic w nich utrzymać. Paul wziął ode mnie notes i sam przeznaczył go komisji. Cały dzień siedzieliśmy w małym hotelowym parczku niedaleko basenu, przesiadając się z ławki na ławkę, przechodząc z miejsca na miejsce. W końcu przyszedł nasz opiekun i poprosił abyśmy przeszli do sali konferencyjnej. Były tam już wszystkie zespoły. Usiedliśmy w drugim rzędzie i czekaliśmy. Do mównicy podszedł przewodniczący komisji.
- Witam państwa bardzo serdecznie... (bla, bla, bla)... Niestety nie mogliśmy wybrać najlepszego projektu. Wyznaczyliśmy natomiast dwa, które przekażemy dalej, by sam zainteresowany zdecydował, który bardziej mu odpowiada. Naszymi wybrańcami są Jack Miller i Stacy Lowton oraz Paul Humbly i Holly Amorth. Obu parom gratulujemy, a reszcie dziękujemy. Wszystkie projekty były na prawdę bardzo dobre. dla nas wszyscy jesteście zwycięzcami. Dziękuję, miłego dnia.
          Mężczyzna odszedł, a my wszyscy zaczęliśmy zbierać się do wyjścia. Ludzie wychodzili ze smutnymi minami, ja natomiast uśmiechałam się od ucha do ucha. Chciałam pochwalić się swoim pół-sukcesem, więc gdy tylko wyszłam z tłumu wybrałam numer do Zayn'a. Jeden sygnał, drugi, trzeci... Nie odbiera. Pewnie jest zajęty. Z nieco przygaszonym entuzjazmem poszłam do pokoju. Nasz pobyt tutaj przedłużył się o jeden dzień. Nie miałam jednak ochoty z niego korzystać, więc spędziłam go sama w pokoju, oglądając seriale i próbując dowiedzieć się czegoś o chłopakach z twittera i plotek na stronach internetowych. No proszę. Zayn z jakąś blondynką... O! A tutaj Niall z tą samą blondynką! Uff... Nie martwię się, to pewnie jakaś znajoma. Siedziałam tak bardzo długo. Zasnęłam i to nawet nie wiem kiedy.
          Obudziło mnie głośne walenie w drzwi. Niechętnie uniosłam powieki i spojrzałam na zegarek. Trzynasta! Kurde! Zaspałam! Zerwałam się z łóżka i podbiegłam do drzwi. Otworzyłam je i odsunęłam się, gdyż do mojego pokoju z impetem wpadł Paul.
- Co jest?! - krzyknęłam.
- Wygraliśmy! - wrzasnął i mocno mnie przytulił.
- Jak to? - zapytałam, ale odpowiedziało mi tylko "wygraliśmy, wygraliśmy!". Chłopak podniósł mnie i zaczął kręcić się wokół własnej osi. Na moją twarz wyszedł szeroki uśmiech. Stało się. Wygraliśmy!!!
          W takich okolicznościach, dobrze, że spakowałam dużo rzeczy, bo...
WYRUSZAMY W PODRÓŻ!!!

wtorek, 6 maja 2014

Rozdział 22

          Nie spałam długo. Obudziłam się chwilę po 6. Nie zastanawiając się nad niczym wstałam, pościeliłam łóżko i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby i udałam się do kuchni. Pomimo tego, że wstałam wcześnie, wcale nie miałam zbyt dużo czasu. W firmie miałam pojawić się o 9:30, gotowa do odjazdu. Nastawiłam wodę w czajniku i podeszłam do szafki. Wyjęłam kubek i kawę. Po chwili mogłam już z gotowym napojem ruszyć do saloniku. Rozsiadłam się wygodnie na kanapie, odrzuciłam do tyłu wilgotne włosy i nachyliłam się nad parującym kubkiem delektując się pięknym zapachem i przyjemnym ciepłem otulającym mój zimny nos.
          Przez dłuższy czas po prostu siedziałam. Później zaczęłam się zastanawiać, co ja robię? Powinnam czekać na Zayn'a. Przecież mu to obiecałam. A tymczasem wyjeżdżam gdzieś, nawet nie wiem gdzie, nie mając zielonego pojęcia kiedy wrócę i czy będę miała okazję spotkać się z chłopakami! Przez wzgląd na czas nie mogłam pozwolić sobie na zbyt długie siedzenie, więc wypiłam kawę i poszłam się ubrać. Wybrałam rzeczy w których będzie mi wygodnie i w których będę mogła pokazać się ludziom ([KLIK]). Zrobiłam delikatny makijaż i dopakowałam walizkę. Byłam przygotowana na dwa tygodnie. Później niech się dzieje co chce.
          O godzinie 8:30 wpakowałam się do taksówki i pojechałam do firmy. Po chwili weszłam do holu, w którym czekał już On. No tak! Przecież! Podeszłam do niego powoli i kiwnęłam głową w geście przywitania. Mruknął ciche "cześć" i odwrócił głowę. Jak dla mnie bomba! Nie musiałam na niego patrzeć. Ludzie jak on nie powinni się rodzić. Staliśmy tak w milczeniu, zastanawiając się co ten drugi myśli. To niestety było coś, co martwiło mnie najbardziej. Właściwie nigdy nie byliśmy razem, ale to, co nas łączyło było czymś jednocześnie niesamowitym i toksycznym. Krzywdziliśmy się wzajemnie na wiele różnych sposobów. Robiliśmy sobie rzeczy, do których teraz wstyd się przyznać, a jednak sentyment pozostał. coś głupiego, czego nie da się pozbyć wrzucając to do kosza. Nienawidziłam go, a jednak gdyby zaszła taka potrzeba weszłabym za nim w ogień. Nie muszę więc chyba wspominać, czego bałam się najbardziej.
          Na szczęście nie musieliśmy czekać długo. Nate, jak zwykle punktualny, wyszedł z windy i ruszył ku nam. Gdy na mnie spojrzał, uśmiech wypełznął na jego twarz. Odwrócił ją więc szybko i uśmiechając się dalej podszedł do nas.
- Cześć - przywitał się. Uścisnął dłoń Paul'owi, a mnie pocałował w policzek.
- Hej - odpowiedzieliśmy zgodnie.
- Nie mam zbyt wiele czasu na tłumaczenie, choć wiem, że jesteście niecierpliwi i czekacie na szczegóły. Dowiecie się wszystkiego na miejscu. Nakreślę wam tylko sytuację, ale to w drodze, bo czas nagli. - mówiąc to wskazał nam ręką drogę do wyjścia. Wziął moją torbę i puścił mnie przodem. Wyszliśmy na zewnątrz i skierowaliśmy się do samochodu Nate'a.
- Więc? - zapytałam, gdy tylko wsiedliśmy, a chłopak odpalił wóz. - Co to za tajna misja i ile wolnego dostanę za dwa tygodnie?
- Nie tak szybko Holly! Jeszcze nie zaczęłaś, a już chcesz wolne? - roześmiał się.
- Nie zbywaj moich pytać! Za dwa tygodnie ma być coś bardzo dla mnie ważnego i nie wyobrażam sobie tego przegapić - powiedziałam naburmuszona.
- Tak tak... Słyszałem, że mają wolne - powiedział przyciszonym głosem i puścił mi oczko.
- Nate! - wrzasnęłam.
- Czy ktoś mi może wytłumaczyć o co wam chodzi? - zapytał zdenerwowany Paul.
- Nie - odpowiedziałam i zwróciłam się znowu do pracodawcy. - To jak będzie? Na prawdę bardzo mi zależy, żeby się z nimi spotkać.
- Z nimi czyli z kim? - Paul. Znowu.
- Z nikim! Nie wtrącaj się! - powiedziałam. - Nate?
- Holly... To nie jest moja sprawa. Tam gdzie jedziecie, nie ja za was odpowiadam. Jeśli wyrobicie się z robotą, to może dostaniecie wolne. Nie zależy to ode mnie - powiedział i widząc moją zdenerwowaną twarz dodał: - ale postaram się, żebyś mogła wyskoczyć chociaż na chwilę!
         Lekko uspokojona opadłam na oparcie przedniego siedzenia.
- To gdzie tak właściwie jedziemy - zapytałam, uprzedzając tym samym Paula.
- Na lotnisko.
- A później?
- Sama zobaczysz! - powiedział Nate i zaśmiał się głośno. Mi jednak nie było do śmiechu.
- Nie rób jaj! Powiedz mi, bo wysiądę! - zagroziłam.
- Spokojnie, dowiesz się w swoim czasie. Sam właściwie do końca nie wiem. Ale jestem pewien, że ci się spodoba.
- To nie wiesz dokąd nas wysyłasz? Czy ciebie, przepraszam bardzo, pojebało?! - wrzasnęłam i usłyszałam syknięcie dochodzące z tylnego siedzenia.
- Słuchaj Holly. W tym biznesie wiele musi pozostać tajemnicą. A to jest właśnie jedna z nich. Nie potrafię powiedzieć ci dokładnie gdzie wysiądziesz. Póki co wiem tyle, że czeka was bardzo długa podróż i nie powinnaś tracić sił na wydzieranie się na mnie. Powinnaś mi dziękować, bo w ten sposób nie uschniesz z nudy, gdy chłopaków nie ma w domu. Jak będziesz się tak mazać, to poszukamy ci innej pracy. - powiedział zdenerwowany już Nate.
- Nie boję się ciebie - powiedziałam cicho. - I nie będziesz mi mówił co mam robić z własnym życiem. Jeśli będę chciała wrócić do domu, to wrócę. Dobrze wiesz, że sobie poradzę. Znajdę inną pracę i mieszkanie. Nie będę na twojej łasce. Jak nie podoba ci się to, co mówię i jak się zachowuję, to po cholerę mnie gdziekolwiek wysyłasz?! - powiedziałam półszeptem, starając się nie wpaść w szał.
- Nie rób scen. Jeszcze będziesz mi dziękować - powiedział i gwałtownie zahamował. - Jesteśmy na miejscu. Odbierzcie bilety i idźcie na odprawę. Zadzwonię jutro.
          Prychnęłam głośno i opuściłam pojazd. Wyciągnęłam z bagażnika walizkę, uprzedzając Nate'a i dając mu w ten sposób do zrozumienia, gdzie w tym momencie mam jego maniery. Nie żegnając się i nie czekając na towarzysza podróży poszłam w stronę wejścia.
- Czekaj na mnie, mała! - krzyknął za mną Paul i chwilę później był już u mojego boku.
- Nie mów tak do mnie. Straciłeś do tego prawo razem z ostatnim telefonem. - odgryzłam się i ustawiłam się w kolejce po odbiór biletu.
- Oj nie bądź taka - powiedział nachylił się nad moim uchem. - Kiedyś to lubiłaś.
- Od tego "kiedyś" bardzo dużo się zmieniło - odpowiedziałam i odsunęłam go od siebie.
- Dobra dobra... - mruknął. Kątem oka widziałam jego uśmiech. Więc to nie koniec. Co temu człowiekowi chodzi po głowie?!
          Zajęło nam pół godziny zanim uporaliśmy się z biletami. W końcu jednak pozbyliśmy się bagażu i ruszyliśmy schodami w górę na odprawę. Przez cały ten czas czułam na sobie baczne spojrzenie ciemnych, niemal czarnych tęczówek, przez co zdarzało mi się potykać. Powoli zaczynałam mieć tej sytuacji dosyć. W końcu doszliśmy do odpowiedniego miejsca, po drodze zahaczając o budkę z lodami. Przez ogromne okno był widok na samoloty. Co jakiś czas któryś z nich ruszał na pas startowy, by po chwili wzbić się w powietrze. Usiałam na metalowej ławce tak, by  mieć dobry widok. Paul usiadł zaraz obok mnie. Mogłam się tego spodziewać...
- I co ta milczysz? - zagadał.
- Nie mam o czym z tobą rozmawiać. - odpowiedziałam i uciekłam od niego wzrokiem.
- Nie bądź taka! Co ja ci zrobiłem? - oburzył się.
- Co za głupie i bezczelne pytanie! - wrzasnęłam, a kilka osób siedzących niedaleko spojrzało się na nas.
- Więc jeśli jest takie głupie, to odpowiedz...
- Wtedy w listopadzie... - zaczęłam i spojrzałam na chłopaka. Wpatrywał się we mnie, a w jego oczach zauważyłam to samo poczucie winy jak dwa lata temu. - Zostawiłeś mnie...
- Nie zostawiłem. Wróciłem do siebie - powiedział cicho.
- Tak to sobie tłumaczysz? - zapytałam, ale odpowiedziała mi cisza.
- Przez rok dawałeś mi odczuć, że wina rozpadu naszego prawie związku leży po mojej stronie, a później przyjeżdżasz i mówisz, że żałujesz, że to jednak jest twoja wina i chciałbyś to naprawić.  - ciągnęłam dalej i widziałam, że zaczyna do niego docierać, to co mówię. - Kurwa, człowieku! Pocałowałeś mnie! A nawet nie masz pojęcia ile to dla mnie znaczyło! Spotykaliśmy się bardzo długo i nie trzymaliśmy nawet za ręce, a nagle przyjeżdżasz i mnie całujesz. A później co?!
- Holly! Przestań! - wtrącił się, ale nie słuchałam go.
- A później zabrałeś się i wyjechałeś. Tydzień nie dawałeś znaku życia! Chodziłam struta! Nie jadłam, nie piłam! Siedząc w szkolę co lekcję płakałam. Czasem zanosiłam się tak, że wyprowadzali mnie z sali! Po czym sama do ciebie zadzwoniłam, co też było psikusem Jerry'ego, bo to w sumie on zadzwonił, i co mi powiedziałeś?! Że to tylko sentyment, że mam się tym nie przejmować!
- Holly, przepraszałem cię za to!
- Tak! Przeprosiłeś! Zapraszając mnie na swój ślub! - wrzasnęłam i dźgnęłam go palcem w pierś. Kątem oka widziałam jak niektóre kobiety patrzyły na niego z takim samym wyrzutem jak ja. Nawet mężczyźni kiwali z dezaprobatą głowami.
- Holly, proszę... Daj mi to naprawić - szepnął i spojrzał na mnie błagalnie.
- Tego nie da się już naprawić - odpowiedziałam i odeszłam, by usiąść kilka ławek dalej, tracąc tym samym piękne widoki z okna.
          Czas oczekiwania minął w całkowitym milczeniu. ludzie patrzyli na mnie z litością i współczuciem. Nie wiedzieli jednak, że w mojej blond głowie pojawiły się już wyrzuty sumienia. Jak mogłam mu to wypomnieć? Miałam trzymać język za zębami i dumnie to znosić. Tymczasem wyrzuciłam z siebie wszystko i pokazałam, że wciąż mnie to boli. Miałam do siebie o to ogromny żal.
          Moje rozżalenie przerwała na szczęście kobieta wpuszczająca ludzi na pokład samolotu. Właśnie! Na wyświetlaczu zobaczyłam, że samolot leci do Fildelfii. Czyli za ocean. Więc będę trochę bliżej chłopaków. Ale oni już tam byli i pojechali dalej. Czyli nici ze spotkania. Weszłam na pokład i znalazłam swoje miejsce. Pierwsza klasa, no proszę... Usiadłam pod oknem i oparłam głowę o zimną szybę. Za chwilę obok mnie usiadł nie kto inny jak Paul. Mogłam się tego spodziewać... Gdyby Nate wiedział jak bardzo nienawidzę chłopaka, na pewno wykupiłby mu inną miejscówkę. Ale niestety... Muszę to jakoś znieść.
          Wystartowaliśmy. Na szczęście chłopak nie mówił zbyt dużo. Jakąś godzinę po starcie przyszedł mężczyzna z jedzeniem i piciem. Wzięłam kanapkę i sok pomarańczowy. Zjadłam w spokoju , jednak gdy odstawiłam pusty kubeczek po napoju, ten przygłup znowu zaczął swoje
- Holly... Nie gniewaj się już, proszę... To było dawno, daj mi szansę - powiedział.
- Dla mnie, to zdarzyło się wczoraj. - odpowiedziałam.
- Po prostu mnie wysłuchaj. Przeszedłem ostatnio przez wiele nieprzyjemnych związków. Szukałem kogoś idealnego, miałem się ożenić, a tymczasem nie potrafię o tobie zapomnieć. Możesz myśleć co chcesz, ale to co kiedyś nazwałem sentymentem, teraz zdecydowanie i bez oporów nazwę silnym uczuciem, przez które nie mogę spać w nocy. Wiem, że proszę o wiele, ale czy mogłabyś chociaż spróbować otworzyć się na mnie? Nie tak jak kiedyś. Wystarczy mi 1% tego, co było. Chciałbym wyprostować nasze stosunki chociaż o momentu, w którym nie będziesz czuć do mnie żalu o to co się stało 3 lata temu.
- Paul, posłuchaj siebie - przerwałam mu. - Myślisz, że nie próbowałam zapomnieć? Nie przejmować się? Nie mogę! Skrzywdziłeś mnie jak nikt inny. I dobrze, teraz jestem silniejsza! Ale nie ma siły, która pozwoli mi o tym zapomnieć i ci wybaczyć. Rób co chcesz, tylko proszę! Skoro już wlazłeś znów z tymi swoimi butami w moje życie, to nie spierdol go, jak kiedyś!
- Nawet nie wiesz jak chciałbym, żeby było jak dawniej - szepnął i opadł na oparcie.
- Marzyłam o tym przez ostatnie 3 lata. Nie udało się. Niby czemu niby miałabym ci ułatwiać sprawę? - zapytałam, ale było to pytanie retoryczne, więc dobrze, że nic nie odpowiedział.
          Odwróciłam od niego twarz i spojrzałam w okno. Pod nami był już tylko ocean. To teraz 10 godzin lotu z tym pajacem obok. Ale jeśli spróbuję zasnąć, to może uda mi się nie zwariować przez ten czas. Odchyliłam nieco siedzenie do tyłu, włożyłam do uszu słuchawki i przy dźwiękach "Done" (link pod rozdziałem) zamknęłam oczy.
          Nie spałam. piosenka do mnie trafiła. I to jak. Umocniła mnie w przekonaniu, że robię dobrze. Już nigdy, przenigdy nie będzie mnie miał. Mnie nie można mieć. I tyle w tym temacie.
          Leżałam tak dłuższą chwilę. Niestety musiałam gwałtownie się podnieść, gdy poczułam na policzku gorącą dłoń. Otworzyłam oczy i zgromiłam wzrokiem towarzysza.
- Co robisz? - syknęłam.
- Przepraszam, myślałem, że śpisz - odpowiedział i szybko się wycofał.
- I to upoważnia cię do dotykania mnie?  - zapytałam zdenerwowana (znów!).
- Nie, powiedziałem, że przepraszam. - mruknął i odwrócił się.
          Pokręciłam z niedowierzaniem głową i na powrót założyłam słuchawki. Tym razem trzymałam oczy szeroko otwarte, jakby bojąc się tego, co może się stać gdy je zamknę. Paranoja! Jak tak dalej pójdzie, to zabiję typa. Normalnie zwiążę, wykastruję, wydrapię oczy, a na koniec zamorduję! Ile razy można mówić "nie"?! Jak ma taki problem ze zrozumieniem tego słowa, to może powinien wrócić się do przedszkola!
          Podróż dłużyła się niemiłosiernie. W końcu wyjęłam z torby laptopa i włączyłam go. Czysto teoretycznie nie powinno się tego robić, ale kto zabroni młodej blondynce w pierwszej klasie włączyć strzelankę? No kto? Grałam i grałam, zdobywając kolejne cele i przechodząc misje. Oczy piekły mnie już, bo nie mrugałam zbyt często powiekami. Bałam się, że dostanę kulkę. Widziałam jak przez ramię spogląda mi Paul. Napinał mięśnie, gdy sytuacja w grze nie wyglądała dla mnie zbyt ciekawie. Jakby to on grał, a nie ja.
- Nie spinaj się tak, bo zrobisz kupę - powiedziałam w pewnym momencie, aby uświadomić go, że wiem, iż mnie podgląda. Zaśmiał się tylko, ale nic nie powiedział.
          Czas leciał raz wolniej raz szybciej. Na dworze wciąż było jasno. "Cofaliśmy się" w czasie. Znudzona grą, wyjęłam aparat i zaczęłam robić zdjęcia z okna. Musiałam to robić uważnie, bo jednej dziewczynie zabrali już urządzenie. Mnie się udało! Ha! A jak! W pewnym momencie znużyło mnie już i to i postanowiłam się trochę przespać. Zagroziłam tylko Paul'owi, że jak mnie dotknie, to kopnę go w dupę tak, że go zęby zabolą i zamknęłam oczy. Obudziłam się dopiero, gdy pilot oznajmił, że wylądowaliśmy bezpiecznie i podziękował za wspólną podróż.




A oto piosenka, o której mowa była wcześniej:

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział 21

          Z biura wyszłam dosłownie wściekła. Gdybym była psem, prawdopodobnie miałabym w ustach pianę. Jak on mógł mi to zrobić?! No dobra, mógł, bo nie wiedział. Ale i tak. Nie mogę pracować z Paul'em! Dlaczego ten facet wraca zawsze, kiedy w moim życiu zaczyna się układać?! I co on sobie wyobraża?! Co to za ukradkowe spojrzenia i puszczanie oczek, gdy szef nie patrzy?! Obiecuję, że kiedy tylko znajdę się Nate'em sam na sam, to obiję mu twarz. No dobra, może nie obiję mu twarzy, ale bardzo dosadnie dam mu do zrozumienia, że następnym razem sama chcę sobie wybrać wspólnika.
          Niemal biegiem wyszłam z budynku firmy i wsiadłam do pierwszej napotkanej taksówki. Kierowca odwiózł mnie do domu i widząc w jakim jestem stanie nie poprosił nawet o zapłatę. Zaprzeczyłam i chciałam mu dać pieniądze, ale powiedział, że mam iść do domu i napić się melisy. Poczułam się lekko zmieszana, ale posłusznie wyszłam z pojazdu i udałam się w stronę mieszkania. Przekraczając próg momentalnie odrzuciłam myśli o Paul'u i uświadomiłam sobie, jak wiele mam do zrobienia. Dostałam jeden dzień na spakowanie się i uporządkowanie spraw. Wyjeżdżam, a raczej wyjeżdżamy w trasę. Nie wiem do końca na czym ma to polegać. Szczegóły mieliśmy poznać dopiero na miejscu. Chodzi o bezpieczeństwo, czy coś tam. Nie jestem pewna, bo z oczywistego powodu nie docierało do mnie wszystko o czym mówił Nate. Najgorsze jest to, że przez cały ten głupi wyjazd, nie wiem kiedy znowu zobaczę chłopaków. MOICH chłopaków!
          Potrzebowałam ich towarzystwa i to bardzo. Tęsknota nie dawała mi normalnie funkcjonować. Często się zacinałam, wpadałam w stan zawieszenia i przytomniałam jakiś czas później. Kilka razy złapałam się na wymyślaniu jak będzie wyglądało nasze pierwsze spotkanie po tak długiej rozłące. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i napisałam do Zayn'a sms'a, żeby zadzwonił jak będzie miał na to czas. Zdążyłam nastawić pranie i zrobić kawę. W drodze do salonu z parującym kubkiem w ręce usłyszałam dźwięk dzwonka.
- Szybki jesteś - powiedziałam.
- Załóżmy, że masz rację - usłyszałam głos w słuchawce - Coś się stało?
- Tak! Wyjeżdżam! Nie wiem gdzie i na ile! I czy dostanę wolne chociaż na kilka dni, żeby móc się z wami zobaczyć. I w ogóle nie wiem po co tam jadę i co ja mam tam niby robić! Wiem tylko, że jadę z pewnym przygłupem, z którym miałam nadzieję już nigdy w życiu się nie spotkać - wyrzuciłam z siebie bardzo szybko i umilkłam.
- Hej! Hej! Hej! Z jakim przygłupem? Znasz go? 
- Tak, to mój niedoszły... - powiedziałam nie zdając sobie sprawy z konsekwencji swoich słów.
- Zaraz zadzwonię do Nate'a i powiem mu, że nigdzie nie jedziesz! Nie pozwolę, żebyś wyjechała z jakimś facetem, który mógłby być twoim potencjalnym chłopakiem. A jeśli to zboczeniec i cię zgwałci? Albo upije, przeleci i zostawi gdzieś w rowie? Nie pozwalam ci nigdzie jechać! Jak trzeba będzie to przyjadę i zatrzymam cię choćby siłą! Kiedy masz ten wyjazd?
- Jutro w południe - opowiedziałam niepewnie nieco zaskoczona jego reakcją.
- No to nie przyjadę, bo nie dam rady! Ale znajdę cię i go zabiję, a ciebie zabiorę i tyle! A jeśli...
- Zayn!
- ...roztrzaskam mu...
- Zayn!
- ...przysięgam, że jeśli się do ciebie tylko zbliży, to...
- MALIK!!!
-...
- Już? - zapytałam spokojnie z delikatnym uśmiechem na twarzy. - Twoja zazdrość jest słodka...
- Nie jestem zazdrosny - bronił się chłopak.
- No pewnie, że nie - odpowiedziałam śmiejąc się.
- Ugh! Nie jedź... Mamy dostać wolne dwa dni za jakieś dwa tygodnie. Chciałem przyjechać i tak mocno mocno cię przytulić! - chyba był trochę zrozpaczony.
- Zayn... Nie ważne gdzie i z kim będę, te dwa dni spędzimy razem, dobrze? Obiecuję! - powiedziałam chyba nie bardzo wierząc we własne słowa.
- Wiesz, że to może okazać się niemożliwe? Nie obiecuj, jeśli nie wiesz na 100% czy to się spełni, Holly. Bo nie przeżyję takiego zawodu... - dodał nieco ciszej.
- Zayn... - zaczęłam, ale mi przerwał.
- Nie przejmuj się. Poradzimy sobie. Coś wymyślimy...
- Mam nadzieję - powiedziałam szeptem, ale jestem pewna, że usłyszał, bo dość głośno westchnął.
- Muszę kończyć, Holls, ale odezwę się jutro wieczorem upewnić się, że nic ci nie jest...
- Pozdrów chłopaków i uściskaj Jerry'ego. Tęsknię...
- Wiem, ja też...
- Do usłyszenia więc...
- Do usłyszenia - pożegnał się i rozłączył.
          Siedziałam jeszcze przez chwilę w otępieniu. A co jeśli nie wyjdzie i nie uda nam się spotkać za te dwa tygodnie? Chyba tego nie przeżyję... Wzięłam dużego łyka kawy i wstałam. Weszłam do garderoby i dokładnie przyjrzałam się ubraniom. Ustaliłam wstępnie, co ze sobą wezmę i sięgnęłam po wielgachną walizkę. Położyłam ją na środku pomieszczenia i otworzyłam wieko. Za podróż płaci firma? To zrobię sobie nadbagaż! A niech płaci za swoje zbrodnie, Nate niewierny... 
          Zabrałam się do segregowania i układania rzeczy. Sportowe, dzienne, wieczorowe, eleganckie, do spania, buty. Wszystkie poskładałam w idealną kosteczkę, może poza marynarką, i ułożyłam w torbie. Naszykowałam jeszcze ubranie na samą podróż i skończyłam. Pozostały mi jeszcze do dopakowania kosmetyki i dopiero wyprane ubrania, które muszą jeszcze wyschnąć. Poszłam więc do łazienki i wywiesiłam pranie. Całość wykonanej pracy zajęła mi sporo czasu. Na zewnątrz panował już mrok, rozpraszany tylko przez nieliczne na tej ulicy lampy. Cóż mogłam więcej zrobić? Wzięłam do ręki piżamę i weszłam pod prysznic. Nic nie działa kojąco tak jak długi, gorący prysznic. Jednak wszystko dobre, co się dobrze kończy. Zakręciłam wodę i owijając się w ręcznik wyszłam na zimną podłogę. Ubrałam się, umyłam zęby i ruszyłam w stronę łóżka. Położyłam się i zamknęłam oczy. Ostatnia moja myśl tego dnia to : nareszcie spokój...


***

Cześć! Witam wszystkich! 
Na wstępie chciałam was bardzo przeprosić za tak długą nieobecność! Niestety przez ostatni miesiąc całe moje życie obróciło się o 180 stopni. Szczerze nie życzę nikomu tego, co przytrafiło się mnie, bo nie jest łatwo się pożegnać. 
Ale! Jak widać jestem! Wracam i mam całkiem zmienioną koncepcję na bloga. Mam nadzieję, że mnie nie znienawidzicie! Chociaż może nie, bo będzie dużo więcej wątków miłosnych, zazdrości, kłótni, przebaczenia i takich tam słodkości doprowadzających do mdłości :D 
Proszę, wybaczcie mi tę nieobecność i spodziewajcie się w niedługim czasie kolejnego rozdziału!
Pozdrawiam wszystkich!!! :)

sobota, 8 marca 2014

Rozdział 20

          Mijał dzień za dniem. Spędziłam w domu piękny tydzień, dzięki któremu w mojej duszy zapanował długo oczekiwany spokój i porządek. Ucieszyło mnie dodatkowo to, że wszystko jest na swoim miejscu. Swoim wyjazdem nie skomplikowałam rodzinie życia tak, by mogła mieć mi to za złe. Wszystko jest tak jak powinno - na swoim miejscu.
          Gdy nadszedł dzień wyjazdu, wstałam wcześnie rano i zamykając cicho drzwi wyszłam, by raz jeszcze pożegnać się z miastem. Zaraz za ogrodem zeszłam na Alejkę, gdzie zapadła decyzja o moim wyjeździe. Poszłam w stronę Drzewa, mijając po drodze stare liceum, za którym wbrew pozorom bardzo tęskniłam. Usiadłam na murku zasłoniętym przez szeroki pień i odpaliłam papierosa. W myślach pojawiły się wspomnienia wszystkich przeprowadzonych rozmów, spalonych papierosów, przepłakanych łez, pierwszy pocałunek i przysięga, którą złożyłam sama sobie, że przyprowadzę tu swojego męża i to z nim będę się tu całować.
          Miałam niestety mało czasu, więc wstałam i ruszyłam dalej. Przeszłam koło domu przyjaciela, zaglądając w okno czy czasem go nie ma. Nie było. Zostawiając za sobą tzw. "Trójkąt" weszłam na plac, opustoszały o tej godzinie. Było jeszcze przed siódmą. Do moich nozdrzy doleciał zapach świeżego pieczywa. Na pewno pochodził z piekarni obok. Postanowiłam kupić drożdżówkę na drogę. Wzięłam tę z budyniem i poszłam dalej. Na mojej drodze pokazał się piękny park z ogromną fontanną, do której wrzuciłam monetę. Szum wody płynącej w rzece ogarnął mnie całą. Szłam przed siebie mijając kolejne kamienice, by wejść w końcu na ulicę, przy której znajdował się sklep taty. Dotknęłam delikatnie drzwi. Może nie jest to normalne, ale dla mnie ma wielkie znaczenie. Wszystkie te miejsca miały i nadal mają ogromny wpływ na moje życie. Z każdym z nich wiąże się inna, odrębna historia. Są to moje miejsca, do których zawszę mogę wrócić.
          Do domu wróciłam chwilę po siódmej. Zastałam krzątającą się mamę i wystraszonego tatę.
- Gdzie ty byłaś?! Szukamy cię wszędzie... - powiedział na mój widok.
- Poszłam na stare śmieci - zaśmiałam się. - Spokojnie, przecież wiesz, że tutaj nic mi nie grozi...
- Wiem, ale wolałbym gdybyś mówiła gdzie idziesz...
- Dobra dobra, następnym razem nie zapomnę - obiecałam i poszłam do kuchni.
- Dobrze, że już jesteś. Jedz śniadanie i kończ pakowanie. Jutro masz wrócić do pracy, a zachowujesz się jak dziecko szukające usprawiedliwienia, żeby zostać w domu. - powiedziała mama stawiające przede mną talerz z jajecznicą i kanapkę z serem.
- Oj nie przesadzaj... Nie wiem kiedy teraz dostanę wolne, bo przecież tyle urlopu co teraz wykorzystałam nie zwróci mi się w miesiąc... - odpowiedziałam i wgryzłam się w kanapkę.
- Sama wybrałaś. Ja chciałam, żebyś poszła na studia... - zasępiła się.
- No już! Pójdę na studia. Jak na nie zarobię. Ale póki co nie stać mnie na to!
- Wiesz dobrze, że mogłabym ci pomóc...
- Wiem, ale nie chcę, żebyś musiała to robić. W domu się nie przelewa, nie chcę obciążać was jeszcze bardziej. I nie dyskutuj! - dodałam, gdy rodzicielka otwierała usta, by wyrazić swój sprzeciw.
- Zachowujesz się jakbyś to ty była matką, a ja dzieckiem - powiedziała. - I nawet na mnie krzyczysz!
- To nie zachowuj się jak gówniara! - powiedziałam i zaśmiałam się, a ona zrobiła obrażoną minę, odwróciła się plecami i zaczęła myć naczynia.
           Zachichotałam cicho i wróciłam do jedzenia. Przyszedł jednak czas, by zebrać się w sobie, wstać i wyjść na dworzec. Pożegnałam się z rodzicami i Emily, po czym wyszłam. Ruszyłam w podróż do Londynu zostawiając za sobą piękne rodzinne miasteczko.
          Podróż nie była wyjątkowo męcząca, ale okropnie irytująca przez spojrzenia rzucane przez małoletnie dziewczyny siedzące niedaleko. Od razu przypomniały mi się moje zdjęcia na pierwszych stronach gazet i afera z Zayn'em. Po raz kolejny powróciły wspomnienia o nim i tęsknota. Pogrążyłam się w myślach pozostawiając wredne spojrzenia Directioners z boku. Gdy pociąg zatrzymał się w Londynie szybkim krokiem ruszyłam jak najdalej mogłam, wymijając wszystkich ludzi idących przede mną, by jak najszybciej uciec z miejsca obserwacji. Wsiadłam do taksówki i pojechałam do domu.
          Po 30 minutach stania w korkach dojechałam na miejsce. Z nudów pozmywałam naczynia i zrobiłam pranie. Około godziny osiemnastej dostałam sms'a od Nate'a, że mam się szybko pojawić. Jak chciał ta zrobiłam. Ubrałam się bardziej oficjalnie [KLIK] i pojechałam do firmy.
          Od wejścia przeżyłam szok. Przy recepcji stał Paul. Niczyj widok nie zdziwiłby mnie chyba bardziej. Paul jest moim tzw. "Aniołkiem". Pamiętaj! Nigdy nie zakochuj się w aniołach, bo to nie wróży niczego dobrego! A ja się o tym przekonałam na własnej skórze. Nasza znajomość rozkwitła na początku szkoły średniej, gdy wraz ze znajomymi wyjechałam na ferie wiosenne nad jezioro. On też tam był. Pojawił się znikąd, pijany, poobijany i zakrwawiony, z wielkim siniakiem pod prawym okiem. Ja natomiast stałam na brzegu jeziora i starałam doprowadzić się do ogólnego porządku i stanu używalności (czyt. wytrzeźwieć).
          Na jego widok zaczęłam się przeraźliwie śmiać. Nabijałam się wręcz z niego, aż zabolał mnie brzuch. Podszedł do mnie i powiedział, że mam przestać, bo wrzuci mnie do wody. Wrzucił. I wtedy otrzeźwiałam. Zabrałam go do swojego pokoju w wynajmowanym domku i tak się zaczęło. Przegadaliśmy całą noc, a później kolejną i kolejną. W końcu jednak nadszedł czas rozłąki. Trzeba było wrócić do domu. Na początku rozmawialiśmy ze sobą bardzo dużo. Później jednak przyszedł miesiąc milczenia i tak powoli zaczęło wszystko upadać. Przy kolejnym spotkaniu pokłóciliśmy się tak bardzo, że nie mieliśmy kontaktu przez pół roku.
          Z Aniołkami jest niestety tak, że przy każdym następnym spotkaniu, szczególnie tym niespodziewanym uczucie powraca. To właśnie poczułam wchodząc dziś do budynku firmy. Wspomnienia szarpały się w więzach tłukąc o ściany swej celi, a ja za wszelką cenę starałam się wepchnąć je tam z powrotem, by świat nigdy więcej nie musiał ich oglądać. Przez chwilę myślałam, że już się udało, ale wtedy nasze spojrzenia się spotkały, a ja znów utonęłam w głębi jego czekoladowych oczu.
          Powolnym krokiem zaczął się do mnie zbliżać, a na jego malinowe usta wypływał najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałam. Nie wiedząc co robię zaczęłam się wycofywać. Przeszłam przez ogromne drzwi i wybiegłam na ulicę. Rozejrzałam się szybko wokół w poszukiwaniu jakiejś drogi ucieczki. Pobiegłam w prawo wymijając dziwnie patrzących się na mnie przechodniów i wbiegłam za budynek. Okrążyłam go w poszukiwaniu tylnego wejścia. To chyba jednak nie był całkiem stracony dzień, bo dość szybko znalazłam wejście służbowe. Wbiegłam natychmiast do środka. Rozejrzałam się. W holu już go nie było. Szybkim krokiem weszłam do windy i wcisnęłam guzik odpowiedni do piętra, na którym znajdowało się biuro Nate'a. Nieco spokojniej ruszyłam w stronę docelowych drzwi. Przywitałam się pokrótce z sekretarką i cichutko pukając weszłam do środka.
- Holly! W końcu jesteś! - powiedział w wejściu Nate. - Poznaj Paul'a. Od dziś będziesz z nim pracować.

piątek, 20 grudnia 2013

Rozdział 19

          Po trzech godzinach spędzonych w pociągu, w końcu wysiadłam na znajomym dworcu w moim rodzinnym miasteczku. Wyszłam szybko na ulicę i skierowałam swe kroki w stronę ukochanego domu. Na szczęście droga była prosta i krótka, więc w niespełna 5 minut byłam już na miejscu. Jesień zaglądała do ogródka, w którym spędziłam na zabawach z rodzeństwem całe dzieciństwo. Minęłam szybko płot i weszłam do budynku. Już na klatce schodowej czuć było przyjemny zapach pieczonego chleba. Weszłam na pierwsze piętro i po cichu otworzyłam drzwi. Od progu usłyszałam głośne szczekanie psa. Niestety tym razem nie udało mi się go przechytrzyć. Czujny jak zawsze. Suczka podbiegła do mnie i ciesząc się skakała, podgryzając od czasu do czasu moje spodnie.
          Odstawiłam walizkę i ruszyłam przed siebie uprzednio zamykając mieszkanie. Spojrzałam w lewo. W kuchni pustka. W takim razie weszłam do pokoju dziennego, naprzeciw. Pierwsze co ujrzałam to zdziwione spojrzenia rodziców. Siedzieli, jak to robili często, w fotelach, oglądali telewizję i pili popołudniową herbatę. Uśmiechnęłam się szeroko na ich widok. Podeszłam do mamy i usiadłam jej na kolanach. Przytuliłam ją mocno i pocałowałam w policzek. To samo zrobiłam z tatą.
- Co tu robisz córciu? Czemu nie powiedziałaś, że przyjeżdżasz? - zapytała mama.
- Emily nic wam nie mówiła? Rozmawiałam z nią przez telefon i mówiła, że przekaże... - powiedziałam.
          Jak na zawołanie, jak huragan, wpadła do mieszkania i wbiegła do pokoju.
- No w końcu! - krzyknęła i rzuciła się na mnie. - Czemu kazałaś nam czekać tak długo?!
- Pracowałam... I miałam złamaną nogę, dzisiaj zdjęli mi gips. Jerry wyjechał i nudziło mi się już samej w domu - wytłumaczyłam to bardziej rodzicom niż brunetce, bo ona już o tym, wiedziała.
- Wiedziałem, że tak będzie - odezwał się w końcu tata. - Poznała pewnie jakiegoś chłopa i już została! - zaśmiał się.
- Oj tato! - krzyknęłam przez śmiech. - Tęskniłam za wami!
- My za tobą też. Zagrzeję ci trochę domowego obiadu - powiedziała mama i poszła do kuchni.
          Siedziałam z tatą i Emily w pokoju i śmialiśmy się w głos. Weszła mama i postawiła na stole talerz z gorącą zupą. Podeszłam i wzięłam się za jedzenie. Tego mi brakowało. Spędziliśmy na rozmowie ponad godzinę. W końcu oznajmiłam, że jestem zmęczona i idę wziąć długą, gorącą kąpiel. Wyciągnęłam tylko z szafy świeży ręcznik i poszłam do łazienki. Spędziłam tam 40 minut. Kiedy wyszłam w pokoju czekała na mnie Meggie. Rzuciłam na podłogę rzeczy trzymane w ręce i podbiegłam do niej, mocno ją ściskając.
- Siostra! Kiedy wróciłaś?! Nawet nie napisałaś! - powiedziała z wyrzutem.
- Oj tam oj tam! Widzę, że jak mnie nie ma, to w pokoju jest w końcu czysto - zaśmiałam się.
- No nareszcie. A spróbuj tylko nabałaganić! - zarzekła się. - No podnieś to! - dodała po chwili wskazując na rozrzucone przed chwilą przez mnie rzeczy.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem i zrobiłam o co prosiła.
- No to jakie plany na dzisiaj? - zapytała Emily wchodząc do pomieszczenia.
- Jakie znowu plany? Muszę się nacieszyć domem i własnym łóżeczkiem - odpowiedziałam niemal błagającym tonem. Już ja dobrze wiem, co ona mogła ode mnie chcieć.
- O nie! Idziemy w balet! Nie ma obijania się młoda damo - rzuciła z przekąsem i podeszła do mojej walizki.
- Ej, co robisz?! Na prawdę nie mam na to dzisiaj ochoty! - powiedziałam i załamałam ręce.
- No to powodzenia - rzuciła na odchodnym Meggie i poklepała mnie po ramieniu, chcąc dodać otuchy. Marnie jej to wyszło, ale niech jej będzie.
- Słodko czy z pazurem? - zapytała Emily grzebiąc w moich rzeczach.
- Ehh... Niech będzie z pazurem! - zaśmiałam się i przykucnęłam obok niej.
          Po dłuższym czasie wybrałyśmy to: [KLIK]. Buty pożyczyłam od Emily. Teraz trzeba zacząć się przygotowywać. Wysuszyłam włosy i nałożyłam na nie trochę pianki, żeby podkreśliła delikatne loczki. Spryskałam je odrobiną lakieru z brokatem. Włożyłam sukienkę. Jeśli chodzi o makijaż, to klasyczne, cieniutkie kreski, jakiś delikatny cień i delikatnie czerwone usta. Nie zakładałam specjalnie dużo biżuterii, bo nie lubię jak wplątuje mi się we włosy. Spakowałam jeszcze najpotrzebniejsze rzeczy do torebki, założyłam buty i byłam gotowa do wyjścia. Musiałam jeszcze poczekać na przyjaciółkę, która zwinęła się do domu, że sama się przygotować. Minęło jakieś półtorej godziny odkąd wyszła. Nie musiałam czekać długo, bo już po chwili usłyszałam wibrację telefonu, która była znakiem na to, że mogę już wyjść z domu.
          Pospiesznie zebrałam wszystkie rzeczy i trzaskając lekko drzwiami opuściłam mieszkanie. Zeszłam na dół i stanęłam przed wyjściem. Nie czekałam długo. Chwilę później pojawiła się przede mną taksówka, która zawiozła mnie i Em do klubu. Przywitałyśmy się z ochroniarzami, pokazując wcześniej dowody i weszłyśmy do środka. W pomieszczeniu było sporo osób. Nie było wolnych stolików, więc usiadłyśmy przy barze i zamówiłyśmy po drinku. Rozmawiałyśmy głośno o głupotach, gdy usiadł obok mnie jakiś mężczyzna. Wyglądał na 23/24 lata. Spoglądał na nas i uśmiechał się od czasu do czasu w naszą stronę.
- Chyba coś od ciebie chce - szepnęłam Emily na ucho.
- Myślę, że od ciebie - odpowiedziała i kiwnęła w jego stronę głową.
          Chyba mylnie odczytał jej intencję, bo przysunął się bliżej mnie i zagadał:
- Widziałem cię w gazecie. Jesteś sławna? - zapytał.
          Przez chwilę nie wiedziałam co mam zrobić, ale w ostateczności parsknęłam śmiechem i odwróciłam się do niego plecami. Ten jednak nie dawał za wygraną i obszedł moje krzesełko dookoła i spojrzał na mnie zaczepnym wzrokiem.
- No nie bądź taka. Ponoć kręcisz z jakąś gwiazdeczką - powiedział. - Nie sądzisz, że byłbym dla ciebie lepszy niż ten lipny muzykancik?
- Odejdź - powiedziałam. Byłam zdenerwowana, ale mogłam jeszcze utrzymać emocje na wodzy.
- Nie chcę odejść. Czekałem długo, aż pojawi się tu taka piękna dziewczyna - szepnął zbliżając swe usta do mojego ucha.
- Powiedziałam odsuń się! - krzyknęłam i odepchnęłam go.
- Wojownicza! - zaśmiał się i pociągnął mnie za rękę, przez co musiałam zeskoczyć z krzesła.
- Dotknij mnie jeszcze raz! - ostrzegłam wyrywając dłoń.
Zrobił to! Tym razem jednak przegiął. Po całości. Nie przejmując się, co do niego mówiłam klepnął mnie w pupę. Nie zdążył jeszcze zabrać ręki, gdy moja pięść trafiła w jego policzek. Odwinęłam się raz jeszcze i oberwał gdzieś w okolicy podbródka.
          Złapałam oniemiałą Emily za rękę i odeszłam zostawiając go leżącego na krześle z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy.
- Ale dałaś, stara! - krzyknęła przyjaciółka i zaśmiała się głośno.
- Nie wiem z czego się cieszysz - odpowiedziałam i usiadłam przy jedynym wolnym stoliku przy przeciwległej do baru ścianie.
- Strzeliłaś mu, jakbyś robiła to wcześniej! A nie robiłaś, prawda? - wciąż w lekkim szoku nadawała jak najęta.
- Em, nie zapominaj, że mam brata, dobra? - uśmiechnęłam się i pokręciłam głową.
- No o tym raczej nie umiem tak szybko zapomnieć, choć czasem bym chciała! Nie ważne, to co zrobiłaś było zajebiste!
- Tak tak... Niech ci będzie... - powiedziałam i rozejrzałam się po sali. - Chodź tańczyć!
          Pociągnęłam przyjaciółkę za rękę i wyprowadziłam na parkiet. Tam natomiast szybko znalazłyśmy partnerów i wciągnęłyśmy się w wir imprezowiczów.
          Wieczór minął bardzo szybko. Do domu wróciłam po godzinie trzeciej. Nogi mnie bolały od wysokich butów Emily. Tańczyłam tak długo, że rano nie będę mogła się podnieść przez zakwasy, które pewnie pojawią się na całym ciele. Zmyłam makijaż, przebrałam się w (powiedzmy) piżamę, na którą składała się zwinięta z szafy Zayn'a koszulka, wypsikana jego perfumami i krótkie spodenki. Zasnęłam w mgnieniu oka, myśląc tylko o tym, kiedy znowu go zobaczę.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Rozdział 18

          Kilka dni po wyjeździe chłopaków czułam się jeszcze dobrze. Po miesiącu byłam już wrakiem człowieka. Siedziałam sama w domu. Przeniosłam się do swojego małego mieszkanka, bo w domu One Direction nie mogłam już wytrzymać. Brak jakichkolwiek obowiązków doprowadził do tego, że całymi dniami leżałam na łóżku i oglądałam filmy, które i tak nie wnosiły do mojego życia nic nowego, a wręcz przeciwnie - odciągały mnie od panującej rzeczywistości.
          Dziś jednak przyszedł dzień wyjścia z domu. Zawołałam taksówkę i wsiadłam do niej. Powiedziałam kierowcy, gdzie ma jechać i otworzyłam podręczny kalendarz. To już 44. dzień bez chłopaków, przede wszystkim Zayn'a. No i Jerry'ego. 20 minut później wysiadłam z pojazdu i przeszłam, a raczej przekuśtykałam do wnętrza ogromnego budynku. Doczekałam się! Dziś zdejmą mi gips. Pielęgniarka zaprowadziła mnie na drugie piętro i zostawiła przed gabinetem doktora, który zajmował się mną ponad miesiąc temu. Nie czekałam długo, kiedy drzwi otworzyły się i weszłam do środka.
- Jak się pani czuje? - zapytał - Noga ciągle boli?
- Nie, wszystko jest dobrze. Nie nadwyrężałam jej za bardzo - uśmiechnęłam się delikatnie. W głowie miałam jednak tylko jedną myśl: "nie gadaj tyle, tylko zdejmij to gówno ze mnie!"
- W takim razie, zobaczmy co tam się dzieje - powiedział i zabrał się do pracy.
          Lekarz zdjął gips, obejrzał nogę i z zadowoleniem pokiwał głową.
- Wydaje się zdrowa, ale zrobię pani jeszcze prześwietlenie. Nie musi się pani martwić, takie badanie mogę zrobić na miejscu.
Pokiwałam głową i zrobiłam co mi kazał.
          Pół godziny później stałam już na parkingu przed szpitalem. Bez gipsu! Chociaż to poprawiło mi trochę humor. Niestety wiąże się to z końcem leniuchowania. Jutro muszę wrócić do pracy. Tymczasem jednak udałam się do pobliskiej kawiarni. Zamówiłam kawę z mlekiem i kawałek jabłkowej tarty. Rozsiadłam się w fotelu obok okna i czekając na zamówienie pogrążyłam się w milionie myśli, wiercących mi dziurę w głowie. Nie zauważyłam nawet kiedy podszedł kelner. Gadał coś do mnie, ale nie zwracając na niego uwagi, uparcie wpatrywałam się w ruchliwą ulicę. W końcu odszedł, a ja wzięłam się za jedzenie i picie kawy.
          W głowie miałam tylko jedną myśl: tęsknię. I to tak strasznie! Od kilku dni Czarnowłosy nie daje znaku życia. I co ja mam z nim zrobić? Nawet jeśli bardzo się denerwuję i mam ochotę być na niego zła - nie potrafię. Chciałabym, by był teraz ze mną, przytulił mnie i powiedział, że jest. Tylko tyle. Czy to tak wiele? Najwidoczniej tak. A najgorsze jest to, że nie mogę mieć mu tego za złe. Wiedziałam na co się godzę. Wiedziałam, że praca, sława, koncerty, nie pozwolą mi z nim być na normalnych, zwyczajnych warunkach. Nie spodziewałam się jednak, że będzie to aż tak trudne. Nie mogę znieść myśli, że jest tak daleko. Poza moim zasięgiem.
          Spojrzałam na stolik i wzięłam się za jedzenie ciasta. Uregulowałam rachunek i ruszyłam do wyjścia. Po drodze do domu weszłam jeszcze do sklepu po coś na kolację i wsiadłam do taksówki. I znów to samo. Stanęłam  progu mieszkania i spuściłam głowę. Co za szarość. Muszę coś zrobić, bo inaczej zwariuję z braku czegokolwiek do roboty. Może teraz, gdy nie mam tego nieszczęsnego gipsu, uda mi się przekonać Nate'a, bym mogła wrócić do pracy. Tak przynajmniej czas leciałby może trochę szybciej.
          Od przeszło miesiąca nie czułam nic poza tęsknotą. Czas wziąć się za siebie, bo jeszcze trochę i będzie mi potrzebny lekarz. Postanowiłam zadzwonić do Nate'a. Na szczęście nie musiałam długo czekać. Odebrał po kilku sygnałach.
- Cześć Holly. Mów szybko o co chodzi, bo nie mam zbyt wiele czasu. - zaczął.
- Hej Nate. Zdjęli mi dzisiaj gips. Chciałabym wrócić do pracy. Okrutnie mi się nudzi. Nie mam już siły siedzieć w domu...
- Holly, powinnaś jeszcze odpoczywać. Twoje zwolnienie jest ważne jeszcze dwa tygodnie. Nie mogę go tak po postu zawiesić. Jeśli bardzo chcesz, mogę je skrócić o tydzień, ale więcej nie dam rady...
- Ahh... No jasne. Nie ma sprawy! Jakoś wytrzymam...
- Nie martw się, niedługo wrócą! Pozdrów Jerry'ego kiedy będziesz z nim rozmawiać.
- Pewnie... To do zobaczenia za tydzień, Nate! - powiedziałam i rozłączyłam się.
A było już tak blisko...
          Co robić, żeby nie zwariować?! Cóż... Aż tak kreatywna w tej chwili nie jestem. Opadłam na kanapę i zdjęłam buty. W sumie poszłabym gdzieś potańczyć. Ale sama? Grr... Wszystko przeciwko mnie! Dlaczego ten świat jest tak okrutny?!
          Nagle usłyszałam wibrację telefonu. Rzuciłam się na niego jak wygłodniały wilk na owcę. Może to Zayn! Spojrzałam na wyświetlacz i poczułam (choć nie powinnam) rozczarowanie.
- Halo? - odebrałam.
- Cześć mała, czemu się nie odzywasz?! Nie rozmawiałyśmy już chyba całe wieki! - odezwał się głosik mojej przyjaciółki.
- Hej Emily... Przepraszam... Tak jakoś to wszystko wyszło. Mam tyle wolnego, że nie wytrzymuję już z samą sobą. Nie mam nawet do kogo się odezwać.
- To czemu nie dzwonisz, głupia pałko?! Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć! - krzyknęła z wyrzutem.
- Wiem wiem... - mruknęłam. - Po prostu czuję się wypompowana. Potrzebuję jakiegoś kopa, bo wrosnę w łóżko, albo skamienieję czekając na miłość. Chyba zaczynam świrować...
- Chyba tak, to gadanie o czekaniu na miłość do ciebie nie pasuje... Co się stało ze starą Holly, która po prostu szła do klubu i tańczyła całą noc, wyliczając, z którym facetem jeszcze musi zatańczyć?! Ogarnij się bekso! - znów na mnie krzyczy!
- Dobra dobra mądralo! Zejdź już ze mnie i lepiej powiedz mi, jak idzie ci z Jerry'm? - zmieniłam szybko temat na mniej dla mnie drażliwy.
- Nie denerwuj mnie! Stoi w miejscu! Ostatnio mi powiedział, że zastanawia się nad powrotem do Steph! Mam już tego dosyć. Wyłożę się na to i tyle! Nie będę na każde jego zawołanie! - zbulwersowała się.
- No i słusznie. Co za debil! Jak on może chcieć do niej wrócić?! To przecież do dupy pomysł! Tyle co on przez nią wycierpiał, a ten jeszcze powrotów chce. Co za głąb! - ja również się zdenerwowałam.
- No nie zaprzeczę. A tak poza tym, to co u ciebie? Kiedy się zobaczymy? - zapytała już spokojniejszym głosem.
          I właśnie w tym momencie do głowy wpadł mi wręcz genialny pomysł! Skoro nie mam nic do roboty...
- Niedługo będę! Mam jeszcze tydzień wolnego. To chyba dobry moment na odwiedzenie rodziny, nie?!
- Taaak!!! - krzyknęła udając małą dziewczynkę. - To pakuj się i chcę cię widzieć najpóźniej jutro w domu! Zadzwonię do mamy!
- Ok... Papapa! - rozłączyłam się.
          Wspominałam już, że Emily mówi do moich rodziców "mamo" i "tato"? Nie? No to wspominam. Nastawiona już nieco bardziej pozytywnie do życia wstałam z kanapy i ruszyłam do garderoby. Zdjęłam z szafy walizkę, położyłam ją na środku pomieszczenia i otworzyłam jak tylko można najszerzej. podchodziłam kolejno do wieszaków i półek i ściągałam z nich potrzebne rzeczy, po czym wrzucałam je do walizki. Na koniec spakowałam kosmetyki i było już po wszystkim. Włączyłam komputer i sprawdziłam najbliższy pociąg. Za godzinę. Idealnie. Jeśli nie będzie korków zdążę jeszcze pójść do sklepu, żeby kupić jakąś gazetę i trochę przekąsek. czekają mnie 3 godziny jazdy. Ale przynajmniej nie będę już sama. Wrócę do domu.
          Ruszyłam z walizką do wyjścia. Zamknęłam drzwi na klucz i weszłam do windy. Zjechałam na dół, dzwoniąc w tym samym czasie po taksówkę. Nie musiałam czekać długo. Wsiadłam i ruszyłam na dworzec. Byłam tam jakieś pół godziny później - zupełnie tak ja przypuszczałam. Zapłaciłam kierowcy i ruszyłam w stronę kas biletowych. Na szczęście nie było długich kolejek. Przede mną były tylko dwie osoby, co oznaczałoby, że nie powinnam mieć problemu.
          Trzymając w ręku bilet, paczkę czipsów i napój, poszłam na peron. Do pociągu zostało mi tylko 10 minut. Na szczęście było ciepło, więc nie musiałam marznąć w oczekiwaniu. Usiadłam na ławce i zwróciłam twarz prosto w stronę grzejącego słońca. Nie zdążyłam się nim jednak nacieszyć, bo poczułam delikatne stukanie w ramię. Obróciłam twarz i ujrzałam małą dziewczynkę. Miała może 10 lat.
- Coś się stało? - zapytałam z uprzejmością.
- Ty znasz Zayn'a? Widziałam cię kiedyś w gazecie... - powiedziała cichym głosem.
- Yyy... Ta... Poznałam go, ale nie utrzymuję z nim kontaktu... - bąknęłam. Musiałam kłamać, mimo, że bardzo tego nie lubiłam. Chcieliśmy trzymać to w tajemnicy. Nie zna tej dziewczynki. Co jeśli powiedziałaby coś komuś nieodpowiedniemu?
- Aha... Jestem jego wielką fanką. Mam na imię Melanie. Możesz mu przekazać, że bardzo go kocham? Oczywiście jeśli go spotkasz... - spojrzała na mnie swymi dużymi oczyma nie pozwalając w ten sposób odmówić. Miała w sobie tyle nadziei...
- No pewnie - odpowiedziałam. - Chodź, zrobimy sobie zdjęcie. Jak go spotkam to pokażę mu twoją śliczną buzię!
          Wyciągnęłam z kieszeni telefon, objęłam dziewczynkę ramieniem i zrobiłam zdjęcie. Dziewczynka pożegnała się i uciekła. Śledziłam ją wzrokiem. Podbiegła do jakiejś kobiety, która pewnie jest jej mamą. Była bardzo uboga. Ubrana w stare i brudne ubrania, włosy miała poplątane, a stan jej butów wskazywał na to, że mają już wiele lat. W ułamku sekundy poczułam podziw dla tej małej. Ma na pewno bardzo trudne życie, ale ma w sobie tyle nadziei, radości i sympatii, że nawet dzieci, których życie usłane jest różami nie są w stanie sobie tego nawet wyobrazić. Uśmiechnęłam się jeszcze do Melanie, która pomachała mi ręką na pożegnanie, odwróciłam się i weszłam do pociągu, który zdążył już podjechać.
           Pełna pozytywnych emocji, którymi naładowała mnie mała Mel, ruszyłam w podróż do rodzinnego domu. Do moich rodziców i najlepszych przyjaciół. Do siebie...



*****
Trzy miesiące. Nieco długo. Miałam na ten rozdział pełno pomysłów i po prostu nie mogłam się zdecydować. W końcu nie wybrałam żadnego i wymyśliłam coś zupełnie innego, "na żywca". Wiem, że dużo obiecuję, ale postaram się dodawać rozdziały częściej. Tymczasem jest już osiemnasty! Mam nadzieję, że wam się spodoba! Do następnego! :*